środa, 5 grudnia 2012

Zastavarnia na Śląskiej

Zastavarnia nie ma swojego polskiego odpowiednika. Jest lombard, ale to zupełnie coś innego. Do lombardu nosisz z reguły złoto, do zastavarni możesz przynieść wszystko. Na Żiżkovie jest ich dużo. Trzeba w końcu skądś zdobyć kasę, którą przepuściło się w hernie, żeby mieć na piwo w hospodzie lub eroticke kabiny.

Do zastavarni zaglądam raz na jakiś czas, zawsze z czymś wychodzę. Najczęściej z nowym talerzykiem, zardzewiała solniczką, albo skorodowanym sitkiem. To takie trochę łowienie skarbów, a to pojęcie dla każdego znaczy co innego. Dzisiaj trafiłyśmy do zastavarni niezwykłej. Przy ulicy Śląskiej na Vinohradach.

Taki natłok rzeczy widziałam ostatnio tylko w programie na TLC o ludziach, którzy chorobliwie gromadzili przedmioty. Wszystko na wszystkim obok wszystkiego. Znaleźć cokolwiek? Loteria! Bez składu i ładu, bez systemu. A jakże urocze. Ruchem wahadłowym wąskim korytarzykiem między łańcuszkami, książkami, talerzykami i wypychanymi ptakami. Z horyzontem odsłaniającym nowe warstwy zalegających przedmiotów. Chyba pracuje tam dobry człowiek, do którego ludzie lubią zwracać się ze swoimi problemami finansowymi. Bo innej możliwości nie ma.

Podekscytowane spędziłyśmy tam dobre pół godziny. Ja wyszłam z kobiecym kubkiem i słonikiem z muszelek. Jutro go wam pokażę :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz